Pierwszy raz na nartach – wyobrażenia kontra rzeczywistość

dziecko leży na śniegu w stroju narciarskim

Kiedy dzieci usłyszały, że planujemy wybrać się na narty, przed ich oczami zaczęła roztaczać się wizja zjazdów z wysokich ośnieżonych gór, znając je to pewnie jeszcze połączonych ze skokami akrobatycznymi, i już nie mogły się doczekać, kiedy na te narty pojedziemy. Zupełnie chyba jednak zapomniały, że jeśli chcą tę wizję urzeczywistnić, muszą zacząć od podstaw, czyli chociażby od założenia po raz pierwszy nart na nogi…

W wypożyczalni sprzętu narciarskiego

Po przyjeździe do Rąblowa swoje pierwsze kroki skierowaliśmy do wypożyczalni sprzętu narciarskiego – jak się nie ma swojego sprzętu do jazdy na nartach to trzeba sobie ten sprzęt wypożyczyć. Zresztą kupowanie go na pierwszy raz nie byłoby chyba dobrym pomysłem – mogłoby się przecież okazać, że jazda na nartach to zupełnie nie nasza bajka… Czekała nas więc wizyta w wypożyczalni.

Powiem szczerze, że zaskoczył mnie profesjonalizm, z jakim panowie dobierali dla każdego buty, narty i kaski. Wszystko było dopasowywane do wzrostu i wagi każdej osoby. Buty można było przymierzyć i w razie czego wymienić, jeśli z jakichś przyczyn nie pasowały. Czasu i miejsca na przymierzanie było jednak dość mało, szczególnie że trzeba było założyć i zapiąć buty nie tylko sobie, ale przede wszystkim dwójce dzieci, które jeszcze same sobie z przymierzaniem butów narciarskich nie dałyby rady.

dziewczynka w stroju narciarskim, obok narty ooarte o ścianę budynku
Nauka jazdy na nartach: żeby zjeżdżanie na nartach było bezpieczne trzeba koniecznie założyć kask

I tak wszystko poszło w miarę sprawnie, ale tylko dlatego, że było nas czworo: dwoje dorosłych i dwoje dzieci. Gdyby ktoś chciał skorzystać z usług takiej wypożyczalni w konfiguracji: jeden rodzic, dwójka dzieci, to szczerze odradzam: kiedy trzeba stać przy ladzie i podawać rozmiar buta oraz wzrost i wagę każdej osoby, odbierać sprzęt, zapamiętać dokładnie, co dla kogo, nie byłoby szans na to, żeby cokolwiek w międzyczasie przymierzyć.

Odbieranie sprzętu łącznie z zakładaniem butów i kasków zajęło nam ponad 30 minut. O tym jak założyć narty nie mieliśmy bladego pojęcia. Na szczęście z pomocą przyszedł nam instruktor. Gdyby nie on nasza wyprawa na narty skończyłaby się szybciej niż byśmy się tego spodziewali.

Pierwsza lekcja jazdy na nartach

Instruktor okazał się być bardzo miłym i cierpliwym człowiekiem i mimo że był z naszą czwórką tylko godzinę, pokazał nam wystarczająco dużo, żebyśmy mogli sami spróbować swoich sił na stoku… tzn. oślej łączce, bo póki co nie powinniśmy się raczej porywać na „prawdziwe” trasy…

I tu po raz pierwszy nastąpiło niespodziewane zderzenie dzieci z rzeczywistością – przecież instruktor miał nas nauczyć jeździć, a lekcję rozpoczął nie na górce tylko na jakimś płaskim terenie. Bardzo trudno było im zrozumieć, że żeby nauczyć się jeździć na nartach, trzeba najpierw nauczyć się w nich poruszać…

dwie dziewczynki w strojach narciarskich i nartach stoją na stoku
Nauka jazdy na nartach: żeby nauczyć się zjeżdżać z wysokich gór trzeba najpierw potrenować na oślej łączce

Nauka zapinania, wypinania i chodzenia

Lekcję rozpoczęliśmy od nauki zakładania nart, a raczej jednej narty i próby jazdy na niej jak na deskorolce – jedną nogą należało się odpychać, drugą sunąć po śniegu. Mimo iż wkładanie nogi w mechanizm narty jest banalnie prosty, na początku nie za bardzo nam to wychodziło. Dzieci właściwie do samego końca nie opanowały tej umiejętności. Jeżeli zaś chodzi o sunięcie na narcie po śniegu – z tym radziły sobie bardzo dobrze, może nawet lepiej niż my dorośli.

Kolejny punkt to nauka wypinania się z nart. Po nabyciu tej umiejętności trzeba było włożyć w nartę drugą nogę i powtórzyć ćwiczenie. Okazało się, że wypinanie się z nart jest jeszcze prostsze niż ich zakładanie, szczególnie jeśli ma się do dyspozycji kijki. Gorzej, jeśli chce się wypiąć z nart siedząc na śniegu (po wywrotce) – to nawet dla nas dorosłych stanowiło problem przez cały czas pobytu w Rąblowie.

kijki narciarskie wbite w śnieg
Nauka jazdy na nartach: żeby nauczyć się jeździć z kijkami, najpierw trzeba nauczyć się jeździć bez kijków

A skoro już o kijkach mowa – był to główny przedmiot zainteresowania mojej młodszej córki. Kiedy więc instruktor na samym początku lekcji zabrał nam kijki i odłożył na bok, żeby nie przeszkadzały w nauce, wtedy się zaczęło:

– Dlaczego Pan zabrał nam kijki?

– Bo na razie nie są nam potrzebne. Na razie uczymy się zakładać narty.

– A kiedy będziemy jeździć z kijkami?

– Jak się nauczymy jeździć bez kijków.

– To po co je w ogóle braliśmy, skoro nie możemy z nimi jeździć?

– A umiesz już jeździć?

– …

Po całej serii podobnych pytań Oliwka dostała w końcu swoje upragnione kijki, bo po opanowaniu „jazdy” na jednej narcie uczyliśmy się poruszać na dwóch, a to było zdecydowanie łatwiejsze, kiedy można się było odpychać. Dzieci trochę się denerwowały, bo coś, co z pozoru wydawało się bardzo proste, okazało się być nieco bardziej skomplikowane. Próbowały poruszać się na nartach tak jak na łyżwach, ale wtedy narty krzyżowały się z tyłu, albo zawadzały jedna o drugą. Utrzymanie nart w pozycji równoległej było trudniejsze niż nam się wydawało. Jakimś cudem jednak udało nam się dojechać, a raczej dosunąć do stoku dla początkujących i rozpocząć naukę jazdy.

Nauka wchodzenia pod górkę, zjeżdżania i hamowania

Kolejną umiejętność, jaką zdobyliśmy podczas tej jednej godziny z instruktorem nauki jazdy na nartach to wchodzenie pod górkę. Było to dosyć logiczne – wchodzimy pod górkę bokiem dostawiając jedną nartę do drugiej. Oliwki jednak nie dało się przekonać, żeby stosowała się do wskazówek instruktora. Wchodziła pod górkę tak jak chodziła po płaskiej powierzchni, czyli „normalnie”. Wbrew pozorom nawet kilka razy udało jej się szczęśliwie i bez żadnej przewrotki dotrzeć do miejsca, z którego uczyliśmy się zjeżdżać, ale byłoby dziwne, gdyby przynajmniej kilku upadków nie zaliczyła.

dziecko leży na śniegu w stroju narciarskim
Nauka jazdy na nartach: żeby nauczyć się jeździć na nartach trzeba najpierw zaliczyć kilka upadków

Jeżeli o samą jazdę chodzi to uczyliśmy się zjeżdżać pługiem, czyli z nartami ułożonymi na kształt trójkąta – tylna część nart miała być szeroko rozstawiona, przednia maksymalnie do siebie zbliżona. Opanowanie tego sposobu jazdy umożliwiało kontrolowanie prędkości zjazdu oraz hamowanie – wystarczyło tylną część nart ustawić jak najszerzej, by narty stawiały jak największy opór.

Na początku każdemu z nas szło kiepsko, ale ze zjazdu na zjazd nasze nogi coraz lepiej radziły sobie z utrzymaniem właściwej pozycji. Z hamowaniem było gorzej, ale i tę umiejętność w mniejszym bądź większym stopniu udało nam się opanować. Prób z instruktorem każdy z nas miał tak właściwie niewiele – nas było czworo, a instruktor tylko jeden, w związku z czym każdy z nas musiał czekać na swoją kolej. Mimo wszystko cały czas robiliśmy postępy, a to wszystko w ciągu tej jednej godziny.

Instruktor starał się jak najwięcej czasu poświęcić dzieciom. To, które słuchało jego wskazówek i starało się do nich stosować, już za chwilę zjeżdżało z samej góry. To, które robiło wszystko po swojemu – nie doczekało się zjazdu z samego szczytu w ogóle… Nie dziwię się jednak, że Oliwka miała problem z opanowaniem jazdy pługiem, bo ja sama nie do końca radziłam sobie z  rozszerzeniem tylnej części nart. Wymagało to naprawdę dużo siły, a gotowość do wysiłku nie jest najmocniejszą stroną mojej młodszej córki.

dziewczynka w stroju narciarskim zjeżdża z górki trzymając za kijki
Nauka jazdy na nartach: żeby nauczyć się jeździć na nartach trzeba stosować się do wskazówek instruktora

Dodam jeszcze tylko tyle, że na oślej łączce znów pojawił się temat kijków. Instruktor doradzał, żeby na razie ich nie używać, bo osoby początkujące próbują często za ich pomocą hamować, a to raczej nie jest wskazane. Oliwka znów była niepocieszona: To po co je w ogóle braliśmy? W sumie miała rację…

Zakładałam że na stoku spędzimy przynajmniej 3 godziny, ale już po tej jednej godzinie miałam szczerze dość. Nogi bolały mnie tak, że ledwo dawałam radę ustać, a poza tym obawiałam się, że sami bez pomocy instruktora po prostu nie damy sobie rady. Dzieci jednak nie miały zamiaru opuszczać stoku. Przecież jeszcze nie zjeżdżały z samej góry…

Pozwólcie jednak, że o naszych nieudolnych próbach samodzielnego zjeżdżania ze stoku opowiem Wam przy innej okazji.

You may also like