Czy warto dawać dzieciom kieszonkowe, czyli o radości z oszczędności

czy-warto-dawac-dzieciom-kieszonkowe-czyli-o-radosci-z-oszczednosci

Jako dziecko nigdy nie dostawałam kieszkonkowego (oczywiście za wyjątkiem funduszu wycieczkowgo, obozowego czy kolonijnego) – pieniądze były „on demand”, ale oczywiście nie na wszystko i w granicach rozsądku. Wygląda na to, że moi rodzice na tyle dobrze gospodarowali pieniędzmi i sponsorowali tylko niektóre moje zachcianki, że nigdy nie mieli potrzeby wprowadzenia w stosunku do mnie „regulacji finansowych”. Jeżeli o moje dzieci chodzi, wprowadzenie kieszonkowego wydawało się jedynym rozsądnym wyjściem…

I jak tu dzieciom odmówić?

Zachcianki
Zachcianki

No właśnie… jak tu dzieciom odmówić, kiedy z maślanymi oczami proszą: Kupisz mi słodyczka? Jednego? Takiego malutkiego? Nie jest ze mną tak źle (chyba), bo potrafię odmówić, ale odmawiam dopiero wtedy, kiedy naprawdę przesadzają i wykorzystują moją słabość wobec nich – tyle że moje pojmowanie „przesadzania” znacznie różni się od pojmowania „przesadzania” przez mojego męża, czy inne osoby patrzące na wszystko z boku… No ale przecież: bułeczki dzieciom nie odmówię, bo to jedzenie, jabłuszka też nie, bo to przecież owoc – zdrowy owoc, jogurciku, serka, ani drożdżówki – przecież głodne po szkole i przedszkolu, a zanim wrócimy do domu minie jeszcze sporo czasu… Kiedy jednak dodamy do siebie bułeczkę z jogurcikiem, jakiś owoc, soczek, a do tego jakąś „przyjemność” w postaci gumy, wafelka, albo chrupek (bo przecież tamto to było „normalne” jedzenie i picie) i to wszystko x 2 powstaje całkiem niezła lista „zachcianek”… a kaska leci…

W poszukiwaniu oszczędności…

Dziura w domowym budżecie
Dziura w domowym budżecie

Zawsze mnie zastanawiało, skąd taka dziura w naszym domowym budżecie? Nie zrozumcie mnie źle – nie uważam wcale, że dziecięce zachcianki to jedyna przyczyna trudności w przeżyciu od 10-tego do 10-tego (właśnie wtedy przychodzi wypłata), ale te dodatkowe, „niekontrolowane” wydatki na pewno nie pomagają – dodatkowe, bo w czasie „dużych” weekendowych zakupów spożywczych staram się kupić wszystko, co nam będzie potrzebne do domu, do pracy czy do szkoły, w tym także soki, owoce, jogurty i inne „zachcianki” (wszystko uwzględnione na specjalnej liście). I co z tego, jeśli każdego dnia wydaję dodatkowe pieniądze na wszystko, no powiedzmy „prawie” wszystko, o co poproszą mnie dzieci? Tak, wiem wiem… problem leży po mojej stronie… bo przecież dzieci zawsze będą czegoś chciały, zawsze będą prosić, zawsze będą wymaniać, a moja w tym głowa, żeby na pewne rzeczy się zgadzać, a na inne nie … Ale naprawdę wolałabym, żeby to nie na mnie spoczywała ta odpowiedzialność – wolałabym, żeby to dzieci nie prosiły, a nie tak jak jest teraz, żebym to ja musiała im odmawiać, bo po prostu nie lubię/nie umiem/nie chcę tego robić i tyle!

Nie chodzi tylko o pieniądze

Oszczędności
Oszczędności

Pewnego razu coś mnie tknęło: A może by tak dawać dzieciom kieszonkowe? Skoro i tak „kosztują mnie” dziecięce zachcianki, mogłabym mieć kontrolę nad tym, ile wydają oraz na co wydają, a mimo wszystko nie musiałabym być tym żandarmem, który mówi: Nie, tego Ci nie kupię… albo Nie, to jest za drogie… albo Nie, dziś już zjadłaś za dużo słodyczy… itp. Zamiast tego mogę mówić: Oczywiście, jeśli Ci wystarczy z Twojego kieszonkowego… albo No niestety, dziś Ci na to nie wystarczy, ale jeśli zaoszczędzisz dzisiejsze kieszonkowe, jutro będziesz sobie mogła to kupić. I tu dochodzimy do kolejnej zalety kieszonkowego, czyli nauki gospodarowania własnymi pieniędzmi. Okazuje się, że dziewczynkom, które mają 6,5 i prawie 8 lat zarządzanie własnymi pieniędzmi wychodzi całkiem dobrze. Powiem nawet, że rezultat przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Spodziewałam się, że każdego dnia dziewczynki będą wydawały całe swoje dzienne kieszonkowe co do grosza. Okazuje się jednak, że one OSZCZĘDZAJĄ!!! Może nie powinnam chwalić dnia przed zachodem słońca, bo cała akcja trwa zaledwie od miesiąca, ale w tym czasie zdążyłam zauważyć, że większą frajdę sprawia im odkładanie kieszonkowego w celu uzbierania większej kwoty na coś droższego/lepszego i niekoniecznie „słodyczka” niż wydawanie całej kasy na bieżąco. Poza kontrolą wydatków, kieszonkowe przysłużyło się jeszcze jednej kwestii: w tym momencie moje dzieci już nie jedzą słodyczy codziennie!!! To zaś jest jeszcze ważniejsze niż jakiekolwiek pieniądze. Większą kwotę, którą udało im się uzbierać wydają co prawda zazwyczaj na coś słodkiego, albo jakąś słoną przekąskę, ale w ten sposób jedzą „niezdrowe rzeczy” raz na kilka dni. Nie trzeba im wprowadzać specjalnych dni słodyczowych, żeby ograniczyć spożycie cukru, ani robić karnego „bana” na słodycze – problem rozwiązał się sam. Mało tego, zdarzyło się już, że uzbierane pieniążki wydały nie na słodycze, a na laleczkę i gazetkę z zadaniami. Wow, prawda?

Well played

Kieszonkowe
Kieszonkowe

Uważam, że duża w tym zasługa moja i mojego męża i naszej wstępnej rozmowy z dziewczynkami. Zanim przedstawiliśmy im swoją propozycję dokładnie omówiliśmy ją we dwoje – wszystkie za i przeciw. Ustaliliśmy, że dzienna stawka będzie wynosiła 2 zł – wystarczająco, żeby kupić sobie zwykłego wafelka, ale już za mało, żeby kupić sobie np. kinder bueno. I to był doskonały punkt wyjścia do rozmowy o oszczędzaniu. Przedstawiliśmy im korzyści płynące z posiadania własnych pieniędzy największy nacisk kładąc oczywiście na korzyści płynące z oszczędzania. Dziewczynki były przeszczęśliwe słysząc, że będą sobie mogły kupować to, co zechcą, o ile tylko starczy im na to pieniążków, i że jak zaoszczędzą przez jakiś czas, będą mogły sobie sprawić jakąś „większą przyjemność”. Oczywiście pojawiło się w rozmowie zastrzeżenie, że rodzic musi wyrazić zgodę na zakup określonej zabawki, albo słodycza, ale póki co nie nadużywamy swojej władzy w tej kwestii. Za każdym razem jednak, kiedy chcą sobie coś kupić przypominamy im, ile mają w danym momencie i jakie mają opcje, oczywiście przez cały czas zachęcając do oszczędzania (chociaż starsza córka sama pilnuje i skrzętnie liczy, ile ma w danym momencie, ile będzie miała jak wyda na to i na to, ile będzie miała jak przez kilka dni nie wyda ani grosza, i nie lubi, kiedy cokolwie jej sugerujemy – chce wszystko kotrolować i o wszystkim decydować sama).

Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają. Może pieniądze same w sobie nie (chociaż brzęk monet wypełniających plastikową portmonetkę mojej córki potrafi wywołać radość na jej twarzy), ale ile szczęścia daje możliwość samodzielnego ich wydawania!!! Doświadczyły tego ostatnio nie tylko moje małoletnie córki, ale też całkiem dorosła siostra, która w tym roku rozpoczęła studia w „wielkim” mieście. Okres, kiedy można sobie coś kupić bez zgody i wiedzy mamy czas start!

You may also like